poniedziałek, 25 stycznia 2010

25 stycznia 2010. Małe cele!

Częstą sytuacją jest kiedy ktoś zapisuje się na jakiś sport, od razu wymaganie od siebie niewiadomo czego. Wiele lat taki ktoś zaniedbywał swoją sprawność fizyczną, a z chwilą zapisania się do jakiejś sekcji myśli, że jak za dotknięciem czarodziejskiej pałeczki stanie się mistrzem.
Przykładowo na kickboxing zapisuje się koleś mający 25 lat, nie ćwiczący wcześniej i jest święcie przekonany, że za parę lat będzie Mistrzem Świata. Oczywiście w skrajnych przypadkach jest to możliwe, ale bądźmy szczerzy – taka osoba nie ma podstaw by tak uważać jeśli wcześniejsze lata nie robiła z sobą nic jedynie paląc przykładowo papierosy. Braki w technice, braki kondycyjne, braki w rozciągnięciu – braki we wszystkim sprawiają taki cel jak Mistrzostwo Świata niemal nierealnym. Wydaje się to oczywiste, a jednak wiele osób robi błąd w postaci nierealnych celów. Życie ucieka, wskazówka zegara się przesuwa, a taka osoba nie ma rzeczywistego spojrzenia na swoją osobę. Nie wiadomo na jakiej podstawie widzi w sobie mistrza po wieloletnim nic niezrobieniu.
Taka osoba często ma o sobie i o przyszłym treningu pewne wyobrażenia, myślę, że można mówić tu nawet o marzeniach. Widzi siebie jako osobę robiącą szybko postępy i nadrabiającą w mgnieniu oka stracony czas. Niestety nie jest tak łatwo i szybko przekona się o tym po jakimś czasie regularnych treningów w klubie. Jeśli założyła sobie zdobycie Mistrzostwa Świata, a tymczasem jest „lata świetle” w tyle za resztą grupy – zdaje sobie powoli sprawę z niemożliwości wykonania tego celu. Może okazać się to bolesne. Bolesne na tyle, że dana osoba zrezygnuje z uprawiania sportu gdyż nakręcając się tygodniami widziała oczyma wyobraźni siebie na podium. Zamiast podium są kłopoty z wykonaniem podstawowej techniki…A miało być tak pięknie.
Aby uniknąć takiej rezygnacji i oszukiwania siebie chciałbym polecić Wam wyznaczanie sobie małych celów. Pewnie, że Mistrzostwo Świata jest możliwe, ale przed nim trzeba wykonać setki malutkich kroczków i warto patrzeć na ten najbliższy kroczek. Być realistą i…w ten sposób przybliżać realizację marzeń.
Może to być na przykład powiększanie dystansu jeśli rozpoczynasz bieganie, bądź stopniowe poszerzanie rozkroku jeśli się rozciągasz. Ćwiczysz sztuki walki i macie w klubie sparingi – zauważasz, że masz słabe ręce i nie możesz wejść w przeciwnika. Zamiast wyznaczać sobie za cel stanięcie na podium – najpierw wyznacz sobie za cel trafiać dobrze sparingpartnera. Jeśli nie wychodzi Ci, to zaciskaj zęby i próbuj dalej – każdy trening powinien być małą walką, a kilka treningów kroczkiem na przód.
Taki mały kroczek da większą (i ciągłą) motywację do dalszego treningu, spowoduje, że nie olewasz – tylko na każdym treningu walczysz „o coś” (o realizację swego małego celu). Kiedy Ci, którzy zbytnio się rozmarzyli będą ściemniać gdyż do swego nierealistycznego celu nie zbliżają się w ogóle – Ty będziesz walczył o każdy metr, o każdy centymetr, o każde trafienie rywala w twarz. Kiedy oni wyjdą zawiedzeni – Ty po raz kolejny wyjdziesz zadowolony. I będzie to logiczne – w końcu robisz realny postęp, nie zaś bujasz w obłokach.
Małe kroki wymagają obiektywnego spojrzenia na siebie. Zobaczenia siebie w lustrze i przeanalizowania swego życia – „czy to co od siebie wymagam nie jest absurdalne”? Każdy jeden trening może być Twoim małym sukcesem. Nie ważne, że są to sukcesy malutkie, nie można tak na nie patrzeć. Trzeba patrzeć na to tak, że są to przede wszystkim sukcesy realne – nie zaś wymarzone. To co piszę jest namawianiem by zacząć uprawiać sport i obiektywnie na siebie spojrzeć. Wyznaczać sobie kolejne cele i dzięki nim sportowo iść przez życie, bez rozczarowań i z twardym stąpaniem po ziemi.
A po długich miesiącach warto wrócić pamięcią do pierwszego kroku. Ja sięgam wstecz i widzę kolesia ponad 20 kg cięższego niż obecnie, który o 6 rano wychodzi biegać (żeby inni go nie widzieli). Biegnie może z 500 metrów pijąc po drodze wodę i robiąc przerwę. Po tym „gigantycznym maratonie” sapie jak wieprz i pije kolejną butelkę wody przystawiając ją do czerwonej twarzy. Dzisiaj jeśli trzeba, 40 minut biegu pokonywane jest bez żadnej wody, bez sapania i przerw. Ważne by nie zachwycać się postępami i stawiać sobie kolejne kroki. Wtedy sięgając do tego pierwszego kroku i widząc postęp aż „strach pomyśleć” co jeszcze przed nami…Jest to mały sukces, ale mimo, że trochę się w życiu przeżyło – jest to jedno z najlepszych uczuć jakie może doznać człowiek.
Najgorsze są oczywiście pierwsze kroki…później zatrzymasz się gdzieś kilkanaście kroków dalej nie widząc nagle tak znaczącego postępu jak na początku. Nastąpi pierwszy kryzys, po nim będą kolejne – trzeba je pokonać, bo czym dalszy krok tym jest on cięższy do postawienia. Życzę chęci i silnej woli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz