czwartek, 22 października 2009

1-22 października 2009. Po 10 treningach. Słowo wstępu.

No i zaczęło się. Po około 8 latach niezdrowego życia nadszedł czas na zmiany. Zmiany nawyków żywieniowych, wcześniej rzucenie papierosów i alkoholu, nadszedł czas na ruch i czas powrotu na właściwą ścieżkę. Na szczęście zanim nadeszło owych 8 lat człowiek wyrobił sobie za dzieciaka podstawy jakiejś techniki i kilka lat poćwiczył (fakt faktem inne style niż TKD), co znacznie pomaga (choć co ciekawe czasem także…przeszkadza w postaci złych dla TKD nawyków) w powrocie do czynnego uprawiania sportu i tradycyjnej sztuki walki. Na pewno było warto, bo zaczynać całkowicie od podstaw w wieku „dwudziestu paru” byłoby niewesoło. Te wszystkie przekręcanie w ostatniej chwili nadgarstka przy technicznym uderzeniu prostym, zasada „sprężynki” przy ap chagi – jak człowiek to sobie kiedyś wyrobi to „zapamięta”. I wtedy pozostaje wcale niełatwa kwestia nadrobienia straconych lat podczas, których zdążył zajechać sobie płuca, przytyć, zapuścić się na tyle, że nie może jak za starych czasów wysoko podnieść nogi. Potrzeba miesięcy pracy by wrócić do punktu wyjścia zanim zboczyło się ze ścieżki choć jak wspomniałem śmiem zakładać, iż wcześniejsze trenowanie powoduje szybsze przyswajanie nowinek technicznych. Coś jest jednak do przodu, ot pocieszenie na dobry początek.

1 października 2009 po raz pierwszy ląduje na taekwondo. Poprzedza to cały wrzesień intensywnych treningów jak i konkretnej diety – to wszystko w celach przygotowania organizmu. Oczywiście człowiek sobie wyolbrzymia i w najczarniejszych snach widzi siebie padającego na pysk podczas ponownego „debiutu” na sali. Te wizje i chęć poprawy powodują codziennie bieganie, codziennie rozciąganie, brzuszki, pompki, przysiady. Do rzuconych w grudniu papierosów i w 2007 roku alkoholu dochodzi zmiana nawyków żywieniowych. Zero słodzenia, zielona herbatka, unikanie słodyczy, nie wspominając o hamburgerach itp. Więcej owoców oraz warzyw. Żadne popadanie w anoreksję po prostu niezbędne odrzucenie wynalazków. „Brzuszek” i taekwondo nie idą w parze, ba – nie idzie z nim w parze żadne kopnięcie i większość ćwiczeń.
W końcu nadchodzi godzina zero. Pierwszy trening trwa 1,5 godziny. Pot cieknie po jajach, kręci się w głowie. Po takiej przerwie w uprawianiu sportu (w sensie uczęszczania na zajęcia z instruktorem) człowiek jest nieco dziki i musi wejść w rytm treningowy. Przez lata zaniedbań stracił dynamikę, refleks, zwinność. Ale z każdą minutą jest lepiej i czuje się pewniej. Teraz już wiem, że te miesiące biegania, a szczególnie intensywny wrzesień nie poszły na marne i przydają się. Część nowicjuszy ma problemy z najprostszymi ćwiczeniami, po większości też widać, że nic wcześniej nie ćwiczyła. Jest dobrze, jest super, po pierwszym treningu człowiek wychodzi jak nowonarodzony. Potem oczywiście dwa dni zakwasy plus zdarta skóra z nóg gdyż w TKD ćwiczy się na boso (stopy „uspokajają się” po 7 treningu na bosaka). Miska, gorąca woda, wstawiasz stopy i jedziesz swoją „biologiczną odnowę” :). Sama przyjemność, uczucie jak trzynastolatek – coś pięknego. Już wiem, że zagoszczę tam na dłużej. To jest to. Reaktywacja.

Długo przekonywałem się by zacząć ćwiczyć ponownie sztuki walki. Wreszcie za pomocą dziewczyny udało się podjąć tą decyzję – mam gdzieś swój wiek, wracam na salę (ostatnio regularne treningi w wieku od 8 do 12 roku życia i 5 miesięczny epizod za piętnastolatka). Zresztą dwadzieścia parę lat to jeszcze młody wiek, na późniejszym treningu zagaduje gościa z czerwonym pasem i czarną belką. Za kilka miesięcy będzie zdawał na czarny pas, pytam ile czasu trenuje – odpowiada, że cztery lata. Naprawdę niewiele. Ale to tak na marginesie, pas to (przynajmniej tak mi się wydaje dzisiaj) taka zabawa, urozmaicenie treningu, którego pierwszym celem jest nauka walki, ogólny rozwój ciała i zdrowie. Zawsze uważałem, że czarny pas powinna mieć osoba, która po prostu potrafi się bić – takie są skojarzenia szarego człowieka i myślę, że owe skojarzenia powinny być słuszne. Kto widział kiedyś w akcji adepta czarnego pasa w „tsunami” wie o czym mówię i rozumie moje obawy :).

Czemu taekwondo? Spytał się mnie koleś na chyba trzecim treningu. No cóż – zawsze mi się podobało. Wydaje mi się, że ten styl walki ma w sobie wszystko. Widowiskowe kopnięcia, które z jednej strony ładnie wyglądają z drugiej zaś są skuteczne na ulicy. Wątki tradycyjne, układy, pozycje, teoria – wszystko to będące bardziej „sztuką” niż „walką”. Z drugiej strony walka sportowa, rękawice, taki kick boxing w pół kontakcie. Zawody sportowe, a także zwykła samoobrona. Dużo skakania, spalania tłuszczu, dynamiki. Wiele celów do, których można dążyć – wspomniane pasy, tytuły sportowe (walki, układy), umiejętność realnej walki na ulicy. Taekwondo ma w sobie według mnie wszystko, przynajmniej wszystko to czego ja oczekuję. Treningi są urozmaicone. Zawsze chciałem to ćwiczyć, za małolata musiała wystarczyć mi książka i treningi innego stylu walki najbliżej domu (przypominam wiek od 8 do 12 roku życia). Dodatkowo taekwondo jest stylem tradycyjnym, a te zawsze bardziej ceniłem od modnych ostatnio, coraz to nowszych „mieszanych” stylów walki. Tak – wychowują wielu świetnych wojowników, ale fakt, że ktoś zakłada swoją szkołę i dodaje swoje elementy, robi to po swojemu i wszystko miesza byle po najkrótszej linii dojść do celu działa na mnie odpychająco. Wolę przekazywane z pokolenia na pokolenie, wyrosłe z jakiejś tradycji i pilnowane przez strażników stylu. Każdy ma swój gust i swoje wymagania co do sztuki walki, ja czuje się lepiej wiedząc, iż mam licencjonowanego instruktora z wysokim, zdobytym legalnie stopniem. Mój klub wychował wielu medalistów zatem musi być dobry i można mu zaufać. Cieszy też, że cena za miesiąc jest nieduża w stosunku do kilku innych sztuk walki i innych miast.

Treningi odbywają się trzy razy w tygodniu – nieźle. Jeden trening taki ogólny (wszystko wrzucone do jednego kotła), drugi poświęcony na taekwondo tradycyjne, czyli pozycje, fala, układy. Trzeci trening to ciekawy trening walki, zupełnie inny od pozostałych. Jestem na swoim czwartym treningu, a już się sparujemy – jak na tradycyjną sztukę walki całkiem szybko i całkiem nieźle. Sądziłem, że wchodzić w sparingi będę dużo wolniej, a tu od razu głęboka woda (jak dla mnie, ćwiczący przykładowo tajski boks pewnie by tego głęboką wodą nie nazwał, wiadomo zależy z jakiego punktu siedzenia się patrzy) – i dobrze. Gdzie bowiem nauczysz się wyczucia dystansu, nawyków rywala jak nie podczas sparingu? Moim zdaniem te treningi dobrze komponują się z zajęciami tradycyjnymi i jak wspomniałem tworzą kompletną sztukę walki.
Na te treningi potrzebne są w moim klubie badania od lekarza sportowego – z polską służbą zdrowia ich załatwianie to nic przyjemnego. Dodatkowo NFZ funduje poszczególne badania dla takiego lekarza, ale do…21 roku życia. Ja posiadając więcej na karku za każde jedno muszę płacić i to nie małą kasę. Na początek idą najważniejsze: EEG i EKG dzięki, którym można uczestniczyć w treningach poświęconych walce. Po woli dorabiam kolejne potrzebne badania, tracąc przy tym sporo nerwów i pieniędzy. Nieważne – jak się wie czego się chce to kasa się zwróci…w zdrowiu wynikającym z treningu TKD.
Wypada też zakupić na owe treningi rękawice, daje 45 złotych za takie z „otwartym dołem” (dobre są, ręce się tak nie pocą) i pierwszy niezbędny gadżet już w domu. Dodając do tego kasę na badania oraz fakt, iż każdy egzamin kosztuje, a od pierwszego pasa wypada nosić dobok (odpowiednik kimona z karate), który też przecież nie jest za darmo wychodzi na to, że na start w TKD trzeba mieć wbrew pozorom trochę grosza. Zawsze w takich chwilach powtarzam sobie – a na imprezę kiedyś ci nie było żal? A to jest zdrowsze od imprezy. I wszystko. Pieniądze jakoś się skołuje, czegoś najwyżej trzeba będzie sobie odmówić. Póki co ćwiczę w dresach i w zwykłym t-shircie.

A więc w tygodniu są trzy treningi. To mało i dużo. Mało, bo chciałbyś ćwiczyć codziennie. Ale na to jest jakiś sposób – ćwiczysz sam w domu. Od 1 października nie było dnia bym czegoś nie robił, nie ważne czy miałem owy dzień zajęty czy też nie. Na pompki, brzuszki, rozciąganie, przysiady, rozciąganie sprężyny zawsze znajdzie się chwila czasu. To też robię w dni wolne od treningu, a czasem nawet w dni treningu. Podobnie bieganie – 20 minut (lub więcej) na czczo – dobra sprawa, a pomaga w tym niedaleki lasek. Dla mojego przypadku jest to niezbędne nie tylko do wyrabiania kondycji, ale i do zrzucania wagi. Dodatkowo od czasu do czasu basen. A i tak apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo człowiek chciałby ćwiczyć ciągle. A więc po spojrzeniu z tej strony trzy treningi tygodniowo to mało.
Dużo natomiast…dla pracodawcy, a jakże. Ale i na nich są sposoby. Jako, że pracuję w firmie trzy zmianowej napisałem do kierownika kłamliwe pismo, że mam praktyki w szkole i proszę o dostosowanie grafiku. Był to jedyny sposób, prawdę by wyśmiał. Zgodził się. Fakt faktem robię częściej niż zwykle znienawidzone nocki, ale mogę pracować, uczyć się zaocznie oraz trenować sztukę walki. Dodając do tego inne pasje oraz kobietę mogę chyba stwierdzić, że prowadzę dość aktywne życie. I z tego faktu jestem bardzo zadowolony, powoduje on dobre samopoczucie.

Jedną z pasji jest także pisanie, dlatego też to czytacie. Taka forma domowego relaksu po co którymś treningu to moim zdaniem doskonałe dopełnienie wielkich chęci ćwiczenia TKD.
Do następnego wpisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz